czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 6

Szczerze? Serce mi się krajało, gdy to pisałam. Generalnie nie lubię takiego obrotu sytuacji. No, ale to opowiadanie powstało tak z myślą by utrzeć nosa Belli i Edwardowi, więc jest. 
Już dwie osoby: Muniette oraz Panna M przypomniało mi o kwestii morderstwa Leo i samym sprawcy. Dzięki dziewczyny, bo gdyby nie Wy pewnie ta sprawa pozostałaby owiana tajemnicą. A tak znam już mordercę. Tak, tak bo nie znałam. Tak jak odpisałam w komentarzu pod ostatnią notką ta historia żyje trochę swoim życiem. Pomysły dotyczące poszczególnych odcinków przychodzą w trakcie, w głowie mam tylko zarys. No nic nie przedłużam. Miłego czytania :) 
~~~~
Słone łzy spływały po mojej twarzy. Jeszcze kilka godzin temu, wszystko było tak dobrze, tak idealnie... Jeszcze w południe Leo stał tuż obok mnie przed ołtarzem i składał przysięgę. Jeszcze wtedy się uśmiechał, a w jego oczach były te wesołe iskierki... A teraz? Teraz Jego już pewnie zimne ciało leży w równie zimnej kostnicy, a ja przy Nim nie mogę być, przytulić Go. Dlaczego On? Pytam Boga, ale on nie odpowiada. Tak jakby w ogóle nie istniał. Ten upragniony dzień, który miał być najszczęśliwszym dniem naszego życia, stał się najgorszym. Przycisnęłam pięść do ust, próbując powstrzymać spazmatyczny szloch. Wciąż widziałam Jego pełną bólu twarz i gasnące oczy... To nie tak miało być! Mimowolnie czułam się winna. Mogłam coś zrobić, krzyczeć o pomoc, cokolwiek... Ale zaraz do mnie dotarło, że nie byliśmy tam sami. Nieruchomo stało tam kilkanaście osób, dokładnie tak jakby wiedzieli, że już nic nie można zrobić. Drżącą dłonią otarłam twarz i objęłam się ramionami. Kołysząc się w przód i w tył, próbowałam ukoić moje porozrywane uczucia i emocje. Nie dało się. Przecież nic już nie będzie takie samo. Nigdy już Go nie przytulę, nie pocałuję. Nie powiem Mu jak bardzo Go kocham. 

~~~~
Dwa dni później odbył się skromny pogrzeb. Przyszli wszyscy, którzy znali Leo ze szkoły, czy choćby z widzenia. Starałam się na nikogo nie patrzeć, nie widzieć ich twarzy, oczu. Czasem jednak mimowolnie zerkałam i miałam wrażenie, że widzę tam moją winę. Patrzyłam na ciemną, prostą trumnę i czułam coraz większy ból w sercu. W dłoni trzymałam białą różę, tak jak w dniu ślubu. Ledwie musnęłam palcami nowy rozdział życia i zaraz przyszło mi go pożegnać. 
Czterech potężnych mężczyzn, na grubych pasach powoli spuściło trumnę do głębokiego dołu. Rzuciłam biały kwiat prosto na brązową, długą skrzynkę skrywającą ciało ukochanego, a następnie garść czarnej ziemi. Po mojej twarzy popłynęła nowa i znacznie silniejsza niż przedtem fala łez. Ludzie podchodzili bliżej, kładąc w koło kwiaty, składając kondolencje i odchodząc. Na cmentarzu robiło się coraz bardziej pusto i smutno. 
Nagle na ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Nie odwróciłam się. Wiedziałam, że to nie jest ta osoba, której tak bardzo potrzebuję. 
- Charlie, córeczko - głos taty przebił się do mojej świadomości, ale i tak miałam wrażenie jakbym słyszała go zza ściany - Przyjdziemy tu jutro, obiecuje. 
- Chcę zostać - powiedziałam cichym, martwym głosem. Stałam nieruchomo, tępo wpatrując się w prowizoryczny grób, który powstał po zasypaniu dołu - Wrócę sama. 
Mimo iż na niego nie patrzyłam, doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie jest zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Byłam jednak uparta. Po prostu potrzebowałam tu zostać, pomyśleć, popatrzeć... To było silniejsze ode mnie. 
- Nie powinnaś zostawać sama - spróbował raz jeszcze, ale nie odpowiedziałam. Czułam, że stoi za mną i czeka na jakąś reakcję z mojej strony, ale nie miałam siły, żeby z nim rozmawiać. Wiedziałam, że rozumie, sam przecież stracił moją i Belli mamę, a swoją żonę. Ale wciąż po tym wszystkim miał Bellę i mnie. A ja? Kogo ja miałam? Wiem. Miałam ojca i siostrę. Ale miałam mieć kogoś jeszcze, kogoś szczególnego. Miałam być z Leo... 
Poczułam, że zostałam sama, choć domyślałam się, że gdzieś przy cmentarnej bramie ojciec i siostra, stoją i czekają tak jakby mieli nadzieję, że jeszcze się rozmyślę i wrócę razem z nimi. Nie rozmyśliłam się. 
~~~~
Frank Lorrens zacisnął usta w wąską kreskę i niechętnie puścił ramię starszej córki. Rozumiał co przeżywa i wiedział, że nie jest to łatwe. Wiele lat temu też stracił kogoś wyjątkowego. Udało mu się jednak wziąźć w garść i żyć dalej dla córek. Ale nie był pewny czy Charlie zrobi to samo. Tak naprawdę zawsze była wrażliwa i bał się, że zrobi coś czego potem może żałować. Powoli ruszył ku cmentarnej bramie, a Bella za nim. Jej również nie było łatwo. Siostra od lat nie wiedzieć czemu ją ignorowała, albo jej dokuczała. A mimo to Isabella próbowała do niej dotrzeć, pomóc. Charlie jednak coraz bardziej zamykała się w sobie, nie rozmawiała, nie jadła, nie spała. 
Przetarł zmęczone oczy. Wiedział, że musi pomóc córce i jeśli za kilka dni nie będzie lepiej, zwróci się do doktora Carlisle. Charlie powinna zrozumieć, że musi żyć dalej bo jest dla kogo. Nie mógłby stracić i jej. 
~~~~
Gdy ojciec i siostra zniknęli na dobre z pola widzenia, odetchnęłam z ulgą. Byłam teraz tutaj sama z moim smutkiem, cierpieniem, tęsknotą. Mogłam wykrzyczeć co mnie boli, co smuci. W końcu mogłam głośno zapytać: "dlaczego?", choć wiedziałam, że nie będzie odpowiedzi. Otarłam jedną samotną łzę i po raz kolejny spojrzałam w niebo, szukając zapewnienia, że to jednak jest sen z, którego się za chwilę obudzę. Ale nic takiego się nie stało. 
Naprawdę miałam ochotę umrzeć. Tęsknota za Leo rozrywała mi serce i nic nie mogło ukoić tego bólu. Miałam wrażenie, że tylko dzięki śmierci odczuje tak mi potrzebną zbawienną ulgę. 
Niespodziewanie zadrżałam na całym ciele, tak jakby nagle zrobiło się bardzo zimno. Rozejrzałam się dookoła, ale nic nie zobaczyłam, a mimo to miałam wrażenie, że od kilku chwil nie jestem sama na cmentarzu. Ponownie spojrzałam w prawo i krzyknęłam. A raczej miałam taki zamiar, lecz rozchyliłam tylko usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Patrzyłam zszokowana przed siebie, nie wiedząc czy to jawa czy sen. Przede mną jak żywy stał Leo, wciąż w spodniach i koszuli w, których był w kościele, a nieskazitelną biel jego koszuli zakłócała czerwona plama na piersi. Byłam pewna, że zwariowałam, przecież to niemożliwe. A jednak stał przede mną i patrzył mi w oczy uśmiechając się delikatnie. Na przemian otwierałam i zamykałam usta, wciąż będąc w głębokim szoku. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, a gdy już mam taką możliwość nie wiem co mam powiedzieć. Oddychałam spazmatycznie usiłując się uspokoić. 
- Leo... - szepnęłam cicho, wyciągając rękę chcąc go dotknąć. Patrzyłam jak podchodzi bliżej i siada obok mnie. Zamierzałam przesunąć dłonią po jego ramieniu, ale moja ręka świsnęła tylko w powietrzu czując jeszcze bardziej dotkliwy chłód. Czyli jednak... Ale nawet w myśli nie potrafiłam powtórzyć tego co się z Nim stało. Ale mogłam Go zobaczyć - Porozmawiaj ze mną. 
- Jestem maleńka - Jego głos był niczym dalekie i głuche echo, a na twarzy poczułam chłodne muśnięcie - Zawsze będę. 
- Chciałabym żebyś wrócił, ale tak naprawdę - moje słowa, moja prośba były absurdalne, lecz nie zastanawiałam się nad tym co mówię. Patrzyłam na Niego i czułam, że po mojej twarzy spływa gęsta fala łez. Tak bardzo nie chciałam żyć bez Niego. Czułam ból rozdzierający serce i nie wiedziałam jak mam dalej żyć. Skuliłam się jeszcze bardziej, pragnąc by czas zatrzymał się w miejscu - Powiedz mi, dlaczego? Kto to zrobił do cholery? 
Mój spazmatyczny szloch wypełnił okolicę. Pochyliłam się do przodu jeszcze mocniej obejmując się ramionami, błagając by się obudzić z tego cholernego snu. 
- Nie mogę Ci powiedzieć, po prostu nie mogę - na plecach poczułam uczucie chłodu - Ale wiedz, że Cię kocham. 
- Chciałabym... - przełknęłam kolejne łzy - Chciałabym pójść z Tobą. Proszę... 
Zdawałam sobie sprawę, że gdyby był tutaj ktoś jeszcze uznałby, że oszalałam. Ale widziałam jak Leo kładzie na moim policzku swoją dłoń. W poczuciu chwilowego szczęścia zamknęłam oczy. 
- Jeszcze nie. To nie Twój czas. 
Nagle uczucie chłodu znikło. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Leo zniknął, nie było Go. Znów rozdzierające ukłucie bólu i żalu wkradło się do mojego serca. Nie wytrzymałam i krzyknęłam ze złością: 
- No to kiedy będzie mój czas?!

6 komentarzy:

  1. Kolejny uczuciowy i smutny rozdział. Pytania za pytaniem. Kto? Dlaczego? Po co? Na pewno bohaterka niejednokrotnie sobie je zadaje. W końcu stracić kogoś to bardzo straszna rzecz, przykre doświadczenie.. nie tylko dla niej ale i dla jej bliskich, którzy muszą patrzeć na smutek ukochanej osoby. Mam nadzieję, że już niedługo wprowadzisz troszkę światła i radości. Pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, czy będzie światło i radość. Może bardziej złość i nienawiść do sprawcy czynu? Myślę, że bardzo uczuciowo i szczęśliwie będzie na sam koniec, gdy będę kończyć opowiadanie. A przedtem w kilku odcinkach trochę przemyśleń i także może wątpliwości innych bohaterów, jak również żalów Charlie.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Biedna Charlie, nawet mogę sobie wyobrazić jak się teraz czuje, w jednej chwili stracić wszystko na czym ci zależy, to musi być straszne. Oczywiście mnie nikt nie umarł, ale tez przechodziłam traumę. Zastanawiam się czy przypadkiem to nagłe objawienie się Leo nie jest jej wynikiem. Choć może faktycznie go widziała? Szkoda mi jej, bo mogę sobie wyobrazić, że po czymś takim bardzo trudno jej się będzie pozbierać i nawet sam Boski Edzio ( to był sarkazm ) wiele tutaj nie zdziała. Nie wykluczyłabym nawet jakiejś próby samobójczej. Cieszę się, że Cieę zainspirowałam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że Ci miło. Co do odcinka: Charlie bardzo chciała zobaczyć Leo, ale to także działa w drugą stronę, On chciał Ją zapewnić, że zawsze przy niej będzie choć nie fizycznie. I wierzę, że to naprawdę się czasem zdarza - widzi się zmarłego. A co do Twojej sugestii z samobójstwem, to oczywiście jest ona całkiem realna. W jakiś sposób opowiadanie będzie miało szczęśliwe zakończenie, choć nie to standardowe... Ale na razie, żeby nie było cały czas tak smutno planuję zrobić kalejdoskop emocji i to niekoniecznie tych dobrych.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie chcę oceniać, ale do tego celu jest specjalnie przeznaczona zakładka. A jeśli jej nie ma to najlepiej nie zaśmiecaj!

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam zamiar skomentować całość w jednym komentarzu, ale po przeczytaniu tych sześciu rozdziałów, zawładnęły mną takie emocje, że nie wytrzymam do 9 i muszę coś napisać!
    Boże! Jak mogłaś no? Myślałam, że się rozryczę ze szczęścia jak czytałam opis ślubu i ich wielkiej prawdziwej miłości. Byli ze sobą idealnie zgrani, a sposób w jaki opisywałaś ich uczucie totalnie mnie zmiażdżył. Nie wiem czy kiedykolwiek czułam takie uczucie między dwójką osób czytając jakiekolwiek opowiadanie. To było coś pięknego! Snułam już domysły jak cudownie będzie im się mieszkać razem, ślub, zapewnienia o miłości niesamowicie zadziałały na moje romantyczne serce, a jak przeczytałam o strzale i śmierci Leo, to myślałam, że padnę! Co Ty najlepszego narobiłaś?:( A ten rozdział to już totalna masakra... Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pogrzeb Leo, smutek Charlie i do tego to jego pojawienie. Zwaliło mnie to z nóg. A Twoje opisy są tak jasne i barwne, że czułam prawie ten ból, co ona. Genialnie!
    Ale chyba Ci nigdy nie wybaczę uśmiercenia Leo. Taka miłość zdarza się tylko raz...

    A opowiadanie strasznie mi się spodobało, mimo że wręcz nie cierpię Zmierzchu i tego zbyt bladego Edwarda. W Twojej interpretacji mogę go znieść;D

    OdpowiedzUsuń